Podróżowanie na własną rękę, bez prowadzącego za rękę mówiącego po polsku przewodnika i bez wytyczonego planu podróży – na Bliskim Wschodzie to zaskakująca przygoda dla wielu turystów. Bliski Wschód: Syria, Jordania, Egipt – ich wspólnym mianownikiem jest gorący klimat, religia i obyczaje. Omińmy szerokim łukiem kurorty Morza Czerwonego, tam dokąd z regularnością podmiejskich pociągów latają samoloty czarterowe, i pozwólmy sobie na podróż do miejsc, gdzie turyści docierają sporadycznie.
Pomysł, żebyśmy sami jechali na Bliski Wschód spowodował porozumiewawcze spojrzenia w gronie znajomych i falę telefonów wśród rodziny. Jechać na Bliski Wschód? Na wojnę? Do Arabów? Nie porwą was, nie zabiją?
Z grupą 3 innych podróżników opuszczamy lotnisko w Damaszku. Upał i hałas. Lekko oszołomieni dajemy się wszyscy prowadzić przez pół lotniska przez taksówkarza, który zapewnia nas swoja angielszczyzną, że ‘no problem’ samochód jest duży dla naszej piątki i naszych bagaży. Pierwszy szok: na podjeździe stoi zdezelowane Daewoo Tico, a właściwie jego chiński odpowiednik, a nasz „przewodnik” ochoczo próbuje wpychać do bagażnika bagaże. Ze śmiechem przekonujemy go, że potrzebujemy większego wehikułu. Taksówkarz ze zdziwieniem przyjmuje nasze opory. Jak to, przecież samochód jest duży, bagaże umieści się na dachu, my usiądziemy z tyłu a dziewczyny w cztery zmieszczą się na tylnej kanapie. Jeszcze dobę wcześniej skończyłoby się awanturą ale tutaj wszystkie przepisy są jedynie wskazówkami. Czerwone światło na drodze oznacza „uwaga, zwolnij”, światła drogowe nie są w użyciu w nocy ponieważ rzekomo oślepiają innych a Beduini dobrze widzą i bez nich, a pasy.. no cóż, widok 4-osobowej rodziny jadącej na motorze nie jest rzadki.
Jedziemy. Witaj przygodo!
Pustynia Wadi Rum, Jordania. Nocleg na pustyni. Łazienka? Owszem, no problem, można iść za skały albo za wydmy tam gdzie chodzi beduińska rodzina. Trudno powiedzieć, w jakim wieku jest zakutana w czarne chusty gospodyni, z która nie zamienimy ani słowa oprócz „Salem Alejkum”, wymieniamy się uśmiechamy kiedy serwuje nam potrawkę z kury, która wydała ostatnie tchnienie po naszym przybyciu. Każdy dostaje swój kawałek, ja mam szyję i mostek. Niespecjalnie to wygląda ale i tak już po zmroku i świecimy do talerzy latarką.
Śpimy na matach pod gołym niebem, nad nami miliony gwiazd, koło nas beduińska rodzina, ich mała zagroda z wielbłądami, parę psów i kilka kur. Rano dostaniemy po jajku. Myjemy zęby w wodopoju, kiedy słyszymy kroki. Stado dzikich wielbłądów zbliża się do wodopoju. Aby ich nie wystraszyć pijemy wodę i oddalamy się od rynny z wodą. Hmm… w hotelu pomyślelibyśmy o prysznicu i zrobili awanturę o brak ciepłej wody.
Petra, Jordania. Brak ciepłej wody w prysznicu. Schodzimy do portierni. Pan zapewnia, że za pół godziny będzie, bo właśnie włączył bojler. OK., czekamy. Pół godziny później schodzimy na dół i ponownie wyłuszczamy problem. Jeszcze tylko pół godziny, mówi recepcjonista. No problem. Czekamy. Kolejne pół godziny później schodzimy w bojowych nastrojach. Albo będzie woda, albo zmieniamy hotel! No problem, mówi recepcjonista ze spokojem. Za pół godziny będzie woda. Po czym włącza na naszych oczach bojler. Ale wy nerwowi z tej Europy! Zamiast czekać w pokoju może napijecie się kawy i wypalicie fajkę wodną na tarasie hotelu? Taki piękny zachód słońca, akurat jak się skończy będzie ciepła woda. Z radością akceptujemy zaproszenie. Woda też jest.
Oaza Siwa, Egipt. Stoimy przed bankiem z arabskimi formularzami potrzebnymi do otrzymania pozwolenia na wjazd na pustynię. Nikt nie potrafi do końca wytłumaczyć zawiłych formalności, których trzeba dopełnić. Na oko 10-letni chłopiec, Abdullah, woźnica zaprzęgniętej w osiołka ‘taksówki’ jest naszym przewodnikiem i tłumaczem. Wypełnia za nas dokumenty. A teraz, mówi, wy mi zostawicie swoje paszporty i 20 dolarów a ja pójdę do banku i na policję. No problem, Abdullah. Wieczorem odbieramy permity na dalszą podróż i zostawiamy mu mały bakszysz, o który prosi za fatygę.
Aleppo, Syria. Jesteście małżeństwem? Tak, to dobrze. Niezamężne pary śpiące w jednym pokoju budzą zgorszenie. Dojeżdżamy do hotelu ze znajomymi poznanymi w poprzednim hotelu. A to wasza rodzina? Tak, oczywiście, zapewniamy zdezorientowanego recepcjonistę. To nasi kuzyni i razem podróżujemy. To dobrze, wzdycha z ulgą recepcjonista, dam wam pokoje blisko siebie. A wy jak dawno jesteście małżeństwem i ile macie dzieci? Zawsze odpowiadamy, że dopiero od roku. Ma sha allah (jak da Allah) będziecie mieli dużo dzieci, życzy nam recepcjonista. Dziękujemy mu za dobra wróżbę.
Aleppo, Syria. Mój papa chętnie was zaprasza na kolację, kusi nas przy fajce wodnej w kawiarni syryjski student medycyny mówiący po rosyjsku. Mieszkamy niedaleko, za kilka minut będziemy na miejscu. Razem z koleżanką doktoranką wsiadamy do taksówki. Nasz nowy znajomy zajmuje 3 miejsce na przednim siedzeniu „Cherry coo- coo”- chińskim odpowiedniku Mariza. Na miejscu, w przestronnym salonie przy wszystkich ścianach stoją kanapy. Zajmujemy zaszczytne miejsce na jednej z nich. Naprzeciwko papa, dostojny 70-letni gentleman ubrany w tradycyjny strój syryjski. Obok niego żona. Na kanapach po obu stronach bracia naszego znajomego. Tylko on mówi po rosyjsku i trochę po angielsku, na rozmowę składają się uśmiechy i zaproszenia do wspólnego biesiadowania. Wyjaśniamy, że jesteśmy małżeństwem, że nie mamy dzieci, że pobraliśmy się dopiero rok temu. Jak da Allah, będziemy mieli wiele dzieci. W pewnym momencie papa zabiera głos. Wszyscy zamierają. Nasz znajomy tłumaczy: papa się zgadza. Na co? Papa się zgadza, żeby wasz friend doktor została druga żoną. Pierwsza jest już stara. Niestety, tłumaczymy, nasza friend ma ważną pracę na uczelni i nie może wyjść teraz za mąż. Bardzo chciałaby ale… nauka jej na to nie pozwala. Papa po chwili zastanowienia kiwa głową. Wizyta kończy się tak dobrze, jak się rozpoczęła.
Wiele przygód, wiele wspomnień. Zaskakujących scen, które nigdy nie wydarzą się na zorganizowanej wycieczce. Jak bardzo jesteśmy przywiązani do naszego sposobu myślenia przekonujemy się na każdym kroku. Autobusy odjeżdżają nie według rozkładu ale wtedy gdy jest komplet pasażerów. Obecność prysznica nawet w przyzwoicie wyglądającym hotelu nie obiecuje ciepłej wody. Przecież jest ciepło na zewnątrz! Na śniadanie nie ma chleba ani nic, co jemy w domu. Bakłażan, hummus i arabski chlebek towarzyszący każdemu posiłkowi zajmują miejsce kanapek. Młodzi ludzie nie znają angielskiego pojęcia ‘date’ (ang. randka). Dla nich pierwszym znaczeniem jest ‘daktyl’ a w Syrii czy Jordanii małżeństwa są nadal aranżowane przez rodziców.
Telewizja próbuje nas przekonać, że Syria, Jordania czy Egipt to rejony niebezpieczne, zagrożone terroryzmem a podróż tam to ryzykowne przedsięwzięcie. Może i tak, ale pamiętając o zamachach terrorystycznych w Nowym Jorku, Londynie czy Madrycie mało już pozostało tak naprawdę ‘bezpiecznych’ miejsc. W czasie kilkumiesięcznej podróży po Bliskim Wschodzie spotkaliśmy się jedynie z bezinteresowną gościnnością i pomocą w wielu sytuacjach. A kiedy nie mogliśmy się dogadać wystarczyło się uśmiechnąć i powiedzieć „no problem”.
Monika i Marek Pauli
Kawiarnia w Syrii: panowanie grają w backgammon. Fot: Marek Pauli
Typowa ulica w Damaszku, Syria. Fot: Monika Pauli
Osiołkowa taksówka w oazie Siwa w Egipcie. Fot: Marek Pauli
Kiedy będziecie jechali zatłoczonym autobusem w Gdańsku - przypomnijcie sobie ten widok,
wieczorna taksówka dzielona Aleppo, Syria. Fot: Marek Pauli
Wielbłądy na pustyni w Egipcie - to wspaniałe zwierzęta. Fot: Monika Pauli
więcej zdjęć znajdziesz na stronie internetowej autorów: www.marekpauli.com
- 15/03/2010 13:54 - Kolosy 2010: Nagrody dla odważnych i wytrwałych
- 22/01/2010 10:42 - Couchsurfing czyli surfowanie po kanapach
- 14/01/2010 08:43 - Poserfuj na mojej kanapie
- 17/12/2009 17:10 - Podróż na wyspy leniwe
- 07/12/2009 11:19 - Borne Sulinowo
- 23/10/2009 16:24 - Być jak Oni - Wolne Duchy - Beduini
- 22/10/2009 10:11 - Zaplanuj urlop już teraz